piątek, 29 grudnia 2017

Pani Padzikowa

    "Pani Padzikowa", taki tytuł nosi tytuł jednego z wątków forum na NK w szkole podstawowej 115 w Warszawie. Zajrzałam tam przez przypadek w poszukiwaniu czegoś zupełnie innego. Zajrzałam i utknęłam, gdyż okazało się, że tytułowa "Pani Padzikowa", to nie kto inny jak bratowa mojej babci, chrzestna mojej mamy.
    Zofia Padzik z Wróblewskich, bo o niej tu mowa, to postać dla mnie znana głównie z opowiadań i ze zdjęć. Owszem w dzieciństwie bywałam wraz z babcią u niej w domu w Konstancinie, ale nie  pamiętam wiele. Tylko jakieś fragmenty rozmów, zdarzeń. Dlatego też niezwykle się ucieszyłam czytając wspomnienia uczniów Pani Padzikowej.

"Pani Padzikowa była moja wychowawczynią od 1-wszej do 5-tej klasy. Na tym zakończyła swoją karierę i przeszła na emeryturę. 
Ale muszę powiedzieć, że Zofia Padzikowa wywarła naprawdę znaczący wpływ na nasze dziecięce umysły. Była to wówczas starsza kobieta, do tego kaleka (miała od urodzenia jedną nogę krótszą), która codziennie dojeżdżała codziennie do szkoły kolejką z Konstancina. Pochodziła ze szlacheckiej rodziny i wywodziła swoje nazwisko od zakrzyku na polowaniu "padł dzik" O swoim kalectwie napomykała, że jak była dzieckiem, to zawsze miała "człowieka" do pomocy, który nosił za nią w przydomowym ogrodzie ławeczkę, żeby mogła odpocząć. Bywaliśmy u niej w domu (zajętym w dużej części przez narzuconych lokatorów), widzieliśmy resztki ogrodu. Co roku zabierała nas na wycieczki szkolne do Powsina i Konstancina, pokazywała jak to kiedyś wyglądało. Była o ile wiem jedyną nauczycielką, która zawsze obchodziła 3-go maja.  
Uczyła nas, że panienka musi się szanować, a chłopców strofowała, na temat właściwych form zwracania się do dziewcząt. 
Jeździliśmy do niej później, jak już przeszła na emeryturę, zawsze w dniu imienin 15 maja. Do dziś pamiętam kiedy jest Zofii.
...co człowiek to historia, a ja może dziś jestem kim jestem, bo za młodu kształtowała mnie taka osoba jak Zofia Padzikowa. 
Dostałam od niej kiedyś linijką w łapę, ale nie pamiętam, żeby kogoś upokarzała. No może wspomnieniem o Targowicy wobec koleżanki, która miała niechlubne wg pani Padzikowej nazwisko - Branicka. Ale tego i tak nikt włącznie z zainteresowaną nie wziął sobie do serca ".

"...Padzikowa mnie nie uczyła, ale ponieważ nie lubiła jej cała czereda moich znajomych, to i ja jej nie lubiłem. Nazywaliśmy ją "zetpeofia" od charakterystycznego podpisu.... "

"Ciekawabym była wspomnień innych Koleżanek i Kolegów na temat Pani Padzikowej. Przecież niemożliwe, żeby jedynie w mojej pamięci zapisała się tak mocno?! 
Wszystko jedno czy będą to wspomnienia dobre czy złe...
Może odezwą się ludzie, którzy byli jej wychowankami? Kiedy odchodziła , to i my żegnaliśmy kawałek dzieciństwa. Była to osoba, która w pierwszej klasie ucierała nam nosy, wymagała białych podkolanówek i pomagała napełniać kałamarze. Dopóty, dopóki była, to szkoła stanowiła jak gdyby przedłużenie domu. Dopiero w 6-stej klasie zaczęło się real life.  Jeśli ktokolwiek z Was wie gdzie znajduje się grób p. Padzikowej,  to wdzięczna będę za informacje. Trzeba by to sprawdzić i podjechać  na imieniny Zofii z kwiatkami. Chętnie wysłałabym kasę na wieniec od klasy.
Pamiętam, że miała syna. Ale jeśli on z jakichkolwiek powodów (choroba, emigracja), nie może bywać, to może się zdarzyć, że grób naszej Wychowawczyni jest opuszczony. A to byłaby hańba. Nie tak nas wychowywała."

"Panią Padzikową pamiętam jako osobę, która opowiadała nam bardzo często o swoim mężu. Pamiętam, jak kiedyś siedząc na blacie jednej ze szkolnych ławek, wyjaśniała nam genezę swojego nazwiska. Jej mąż był jakimś tam myśliwym. Któregoś razu wybrał się na polowanie i stanął oko w oko z dzikiem. Szybka decyzja, użył broni i ustrzelił to zwierzę.  Dzik oczywiście padł jak długi i stąd wzięło się to nazwisko, w skróconej formie PADZIK. 
Nie wiem ile w tym było prawdy, a ile legendy, wiem jednak, że była to bardzo urokliwa historia i jakoś tak utkwiła w mojej pamięci.
Cokolwiek by nie mówić p. Padzikowa podjęła na siebie trud matkowania małym dzieciom, podczas  kilkugodzinnego pobytu ich w szkole. Za to należy jej się bez wątpienia głęboki hołd.
Ona była rezydentką Konstancina, więc na logikę rzecz biorąc musi być tam chyba pochowana. Obiecuję Wam wszystkim, że dołożę wszelkich starań, aby tę rzecz ustalić..."

"Marzenko, jestem bardzo szczęśliwa, że pamiętasz o Pani Zofii Padzikowej i tyle wspaniałych słów o niej napisałaś. Jeżeli my uczniowie nie będziemy o niej przypominać, to na pewno nie zrobi tego nikt inny. Pamiętam te wycieczki ciuchcią do Konstancina, ale wspomnienia z lekcji już się lekko zamazały...  "

"Zofia Padzikowa "nasza Pani" zapisała się ciepło u wszystkich jej wychowanków. Zapewne bywało różnie, jak to w rodzinie, lecz nie można rozważać czy inni ją lubili czy nie i czy dwunastolatkowie tak wszystko kumali jak my w dniu dzisiejszym. Nie wolno przykładać dzisiejszej miary do tamtych czasów, ani ludzi. Najważniejsze dla nas było to, że uczyła nas, jak być porządnym człowiekiem. Nie ważne gdzie żyjemy, lecz jak żyjemy. Uczyła nas poszanowania godności, nie tylko własnej. Grzecznego i kulturalnego odnoszenia się do wszystkich ludzi, nie wywyższania się i tym podobne rzeczy..."

"Cześć Koleżanki i Koledzy - oczywiście, że pani Zofia Padzikowa była wspaniałym człowiekiem i nauczycielem - dopiero później świat zwariował i przestały się liczyć kanony moralne. Poza tym nasza szkoła 115 była jedną z najstarszych szkół w Warszawie - o ile pamiętam (działała jako ośrodek edukacji) od czasów powstania styczniowego. Zawsze mile i ciepło wspominam Naszą Panią."

"Panią Padzikową pamiętam dobrze, choć nie była moją nauczycielką, ale często bywała w naszej klasie na zastępstwie. Natomiast jej mąż pan Wacław Padzik był moim znakomitym nauczycielem matematyki i geometrii - wspaniały człowiek i pedagog...do dzis pamiętam Jego..."ostrym końcem cyrkla kreślimy okrąg...itd"- niestety tylko dobra znajomość matematyki ratowała mnie, bo z geometrii padało sakramentalne i słuszne - "siadaj ośle", ale pana Padzika lubiliśmy, bardzo uczciwy nauczyciel..."

"...W tym miejscu przypomina mi się Rota, której w latach komuny uczyła nas Pani Padzikowa. Niewiele to znaczyło dla małych dzieci...Ale teraz w dorosłym wieku śmiejemy się gdy na pielgrzymce do Midland (Kanada) matki strofują dzieci po angielsku, a potem śpiewają "Nie rzucim ziemi skąd nasz ród, nie damy pogrześć mowy..."
Wczoraj na Kanadyjskim cmentarzu zapaliłam znicz również dla Państwa Padzików... "


"...ja tez chodziła do 115, ale jestem starszym rocznikiem. Pani Padzikowa była moją wychowawczynią w 1 klasie..."

    Tyle wspomnienia uczniów. Dla mnie to cudowna sprawa, że ktoś pamięta, że nauki bratowej mojej babci pozostały w nich na zawsze, że czerpią z tej wiedzy wciąż. Najwięcej i najcieplej wspominała Marzena Wiktorowicz (Grudzień), której dziękuję za wymianę e maili oraz za zapoczątkowanie i podtrzymywanie wątku na NK. Ostatni wpis na forum jest sprzed 8 lat.

Teraz należą się Wam moje wyjaśnienia. Trochę spróbowałam prześledzić to szlacheckie pochodzenie Zofii. Okazuje się, że można je między bajki włożyć. Zapewne tak samo jak historyjkę o "człowieku" noszącym po ogrodzie ławeczkę. Również opowieść o pochodzeniu nazwiska i o tym, że mąż Pani Padzikowej był myśliwym (był nauczycielem). Nazwisko pochodzi od słów: "padać", "upadać", "wywracać". Wacławowi poświęcę w przyszłości oddzielny wpis.

Do wyjaśnienia pozostała sprawa grobu. Oczywiście, tak jak sugerowali niektórzy uczniowie, znajduje się w pobliżu Konstancina, w Skolimowie. We wspólnym grobowcu pochowani są rodzice Zofii, Zofia z mężem Wacławem, oraz młodszy syn i jego druga żona.

A teraz podzielę się z Wami przepięknymi zdjęciami. Na początek Zofia ze swoją chrześnicą:


Moja babcia macierzysta Franciszka, ze swoim bratem Wacławem. Dziewczynki, to córki babci, a chłopcy synowie Wacława i Zofii

                                                   Zofia i Franciszka z dziećmi




Kolejne zdjęcia pochodzą z NK z galerii klasowych






  skan aktu małżeństwa rodziców Zofii

                                          a na koniec zdjęcie z cmentarza, sprzed kilku lat..

A może znajdzie się ktoś, kto uzupełni wspomnienia szkolne, albo podeśle jakieś zdjęcie, lub ciekawą informację? 

Dość ciekawy może okazać się fakt, że kilka lat temu na jednej uczelni na jednym roku spotkały się moja córka z prawnuczką Zofii i Wacława. Być może ktoś kiedyś dopisze ciąg dalszy tej historii...

środa, 27 grudnia 2017

Plany, plany, plany... IPN, CAW i muzeum.

    Na obecny rok, który za moment się skończy miałam zaplanowaną wizytę w Wojskowym Biurze Historycznym, dla mnie bardziej swojska nazwa to CAW (Centralne Archiwum Wojskowe), niestety nie udało się. Wybiorę się dopiero w styczniu 2018. Liczę na to, że uda, mi się dotrzeć do nieznanych mi dokumentów, co pozwoli na uzupełnienie biografii niektórych osób w rodzinie.
    Na stronie Indeks Represjonowanych IPN odszukałam kilku członków rodziny. Są podane numery sygnatur, więc powinno pójść łatwiej... Ponad rok temu jedna z koleżanek genealożek Justyna wyszukała mi kilka sygnatur, ale zapodziały się gdzieś w odmętach messengera i  odszukałam je dopiero teraz. Druga z moich koleżanek  Asia, przy okazji swoich poszukiwań sprawdziła również kilka sygnatur dla mnie. A na najbliższą wizytę w Rembertowie wybierzemy się razem. Zapewne później opiszę, co udało mi się uzyskać.
    Swoje poszukiwania rozszerzyłam również o Inwentarz Archiwalny IPN, gdzie wypatrzyłam kilka interesujących nazwisk z rodziny. Spisałam sobie numery sygnatur, a teraz muszę postępować zgodnie z instrukcją udostępniania, czyli... wypełnić odpowiednie formularze,  poczekać na zgodę, (mam nadzieję, że ją otrzymam), wybrać czytelnię, w której będę to przeglądać...itd itp.
    Oprócz tego chcę wybrać się do Muzeum Regionalnego w Siedlcach, ale może najpierw napisze list... o tym innym razem. Po cichu powiem, że liczę na dostęp do nagrania rozmowy-wywiadu z moim dziadkiem Lucjanem. Mam nadzieję, że się zachowała...
    Ciekawe czy uda mi się zrealizować te postanowienia, bo jak wiemy na wszystko trzeba czekać, a czas pędzi w zawrotnym tempie.



Na stronie znalazłam taką poduszkę (tekst wg zamówienia). Tak sobie pomyślałam, że trochę twardo się śpi na drzewie, ale nikt nie mówił, że będzie miękko, łatwo i lekko :)

sobota, 18 listopada 2017

Historia z jednego ze spacerów

    W okresie Wszystkich Świętych wielu przewodników warszawskich organizuje spacery po cmentarzach. Cieszą się one olbrzymim zainteresowaniem, co nie dziwi. Po pierwsze jest to czas skłaniający nas do takich spacerów, a po drugie można poznać ciekawą historię cmentarza, jak i osób tam pochowanych. Po za tym, na wielu cmentarzach jest dużo zabytkowych nagrobków, wykonanych często przez znanych rzeźbiarzy.
    Pod koniec października uczestniczyłam z jedną z koleżanek, Moniką z grupy Warszawskich Genealożek w pierwszej części spaceru po Bródnie. Organizatorem była Warszawska Ferajna, a przewodnikiem Jarek Spaceroolog. Przewodnik oprowadzał nas po rozmaitych ścieżkach i opowiadał o cmentarzu, o ludziach i o nagrobkach. Kręcił to w prawo, to w lewo. Cały czas szybko i tak przez ponad trzy godziny. Było dość zimno, padał deszcz, nie bardzo chciało mi się robić zdjęcia...W pewnym momencie pan Jarek opowiadał coś o jakimś zdunie, a ja się odwróciłam w bok i zobaczyłam na jednym z nagrobków nazwisko Pocztarski. Nie jest to nazwisko związane z moimi poszukiwaniami, ale wiedziałam, że jedna z koleżanek, Grażyna szuka. Nie zastanawiając się długo, wyciągnęłam aparat i zrobiłam kilka zdjęć. Okazało się, że groby są dwa. Wieczorem już z domu przesłałam Grażynce te zdjęcia. I przypadkiem trafiłam w dziesiątkę. Na jednym z nagrobków było wyryte imię i nazwisko praprababci Grażynki. Biedna szukała jej na Powązkach, a okazało się, że to jednak Bródno. Mam wrażenie, że praprababka chciała, żeby ją odszukać i sama mi pokazała miejsce, gdzie patrzeć.
    Ponieważ następnego dnia była druga część wycieczki Grażynka dołączyła do Moniki i mnie i teraz razem maszerowałyśmy przez trzy godziny, słuchając przewodnika i jego opowieści o znanych i mniej znanych osobach. Na koniec poprosiłyśmy o podanie numeru alejki, w której pochowany był ów zdun. No teraz to już było łatwo... szybciutko odnalazłyśmy właściwe miejsce.  
A oto kilka zdjęć z tego odkrycia, nie wszystkie ostre, ale to chyba z emocji :)









    Wynika z tego, że warto rozmawiać i słuchać innych, bo skąd bym wiedziała o poszukiwaniach koleżanki? Warto też uważnie rozglądać się wokół siebie.

środa, 15 listopada 2017

Deklaracja o Podziwie i Przyjaźni dla Stanów Zjednoczonych

    Postanowiłam Wam dzisiaj opowiedzieć o tym jak to nie należy lekceważyć różnych źródeł., tylko wszystkie śledzić i uważnie przeglądać.
O Deklaracji o Podziwie i Przyjaźni dla Stanów Zjednoczonych słyszałam już dawno, ale nie zainteresowałam się tym wcale. Myślałam: a co mnie obchodzi jakaś deklaracja...
Dopiero całkiem niedawno od Mariusza, jednego z kolegów genealogów dostałam link do konkretnej strony... no i przepadło... Spędziłam kilka wieczorów przeglądając kartka po kartce, tom za tomem... Mariusz bardzo Ci za to dziękuję.
    Ale po kolei. Co to takiego jest ta Deklaracja? Otóż po I Wojnie Światowej Polska była bardzo osłabiona, panowała bieda i głód. Wtedy Stany Zjednoczone, dzięki staraniom Ignacego Paderewskiego, postanowiły pomóc, ofiarując żywność i inne dobra materialne. O szczegółach można poczytać na stronie http://www.polska1926.pl/, w zakładce o projekcie. Po kilku latach w 1926 roku narodził się pomysł, aby podziękować naszym dobroczyńcom i tak powstała owa Deklaracja. Jest to 111 tomów zawierających pięć i pół miliona podpisów. Podpisywali się  wszyscy: najwyżsi urzędnicy, prezydenci miast, członkowie stowarzyszeń, studenci, uczniowie i pracownicy wszystkich szkół. Niektóre karty są opatrzone pieczęciami, inne przepięknymi rysunkami lub zdjęciami, czasem można znaleźć wierszyki.
    Dla mnie najcenniejszym okazały się podpisy na kartach zamieszczonych poniżej. Znalazłam tam i dziadka Lucjana Rychlika jako ucznia V klasy i prababcię Julię Rychlik (gospodyni), jej brata Emila Brzezika (gospodarz). Emil, to ten, który był jednym z założycieli OSP w Ruchnie. Interesujące są również inne osoby: Jadwiga Rychlikówna z klasy VI to zapewne starsza siostra,  a Edward Rychlik z klasy I to młodszy brat mojego dziadka. Zaś Filomena Odowska z klasy V, kilka lat później zostanie żoną starszego brata dziadka Aleksandra.
Edward Brzezik z klasy II to pewnie syn Emila, a ojciec obecnej Pani dyrektor szkoły w Ruchnie. Natomiast Marjanna Brzezikówna, to może być córka Emila, siostra Edwarda.
    Zagadką dla mnie jest kim był Bazyli Rychlik, gospodarz. Z tym imieniem nie spotkałam się w rodzinie. Nie wiem też kim był był Eugeniusz Rychlik z klasy I. Brakuje też podpisu mojego pradziadka Józefa Rychlika, męża Julii. Dlaczego się nie podpisał?
Może ktoś z Was umie odpowiedzieć na te pytania?
    Być może mieszkańcy Ruchny znajdą tu swoich bliskich lub sąsiadów.




    Przygoda z przeglądaniem kart o Deklaracji nauczyła mnie, żeby uważnie słuchać, czytać i nie lekceważyć żadnej informacji, która wiąże się z rodzinną miejscowością, znajomym nazwiskiem. Warto też  przeglądać źródła poszukiwań innych genealogów, oni mają naprawdę dobre pomysły.
    Obecnie w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu jest wystawa plenerowa zorganizowana przez Dom Spotkań z Historią na temat Deklaracji, warto się wybrać, dopóki jeszcze jest.
    

niedziela, 12 listopada 2017

Za chwilkę minie rok...

    W najbliższy czwartek  minie rok od kiedy męczę Was moją pisaniną. Zwyczaj nakazuje zrobić podsumowanie. Wszystkich postów łącznie z tym, opublikowałam 35. Ilość wyświetleń na dzień 12.11.2017 wynosi 18070. Uważam, że to dość dużo. Największą popularnością dość długo cieszył się post o kapliczce (1193) ale ostatnio spadł na czwarte miejsce, a na prowadzeniu znalazł się wpis o Ruchnie (1905), a zaraz za nim o papierzyskach z ZUSu (1455).  W ostatnich dniach sporym zainteresowaniem  cieszył się post o Marii Curie Skłodowskiej (1225), co nie dziwi gdyż związane to było z okrągłą 150 rocznicą urodzin noblistki. Ten wpis długo był na czwartym miejscu, a teraz z dużą przewagą zajmuje ostatnie miejsce na podium. Kolejne posty mają dużo mniejszą poczytność, post o prababci, to tylko 512 wyświetleń.
A jak wyglądają statystyki pomiędzy państwami? Wiadomo Polska jest na pierwszym, niezagrożonym miejscu (14996), Stany Zjednoczone (559), Rosja (536), Litwa (246), Holandia (225), Włochy (201). I dalej kolejne państwa, czasem też egzotyczne. I o ile nie dziwi RPA, ani Australia, bo jak wiadomo są to państwa zamieszkałe przez liczną Polonię, to takie Indie czy Malediwy już tak. Zrozumieć to zjawisko pomogli mi koledzy z grupy genealogicznej. Okazuje się, że są to tzw boty, czyli automaty nabijające wyświetlenia, czy polubienia na facebooku. Można to sobie nawet opłacić i mieć dużo lajków. No cóż mnie na takim czytelniku wcale nie zależy.
Zatrzymam się teraz przy słonecznej Italii. Podejrzewam, że większość wyświetleń z tego państwa jest za sprawą mojej przyjaciółki Joli, która od samego początku pilnie śledzi moją przygodę i z genealogią i blogiem. Jola, dziękuję za wsparcie i długie rozmowy. Bardzo długo, ilość wyświetleń z Włoch była na drugim lub trzecim miejscu, ścigając się z Rosją. Później te statystyki się pozmieniały.
    Dziękuję Wam, ze jesteście ze mną, że wspieracie mnie dobrym słowem, czasem drobną krytyką. 
Ja wiem, że wiele tekstów już teraz napisałabym inaczej, może lepiej, ale nie będę nic poprawiać. Niech zostanie tak jak jest. Często moje wpisy powstawały pod wpływem chwili, pisane na szybko, nie zawsze ładne stylistycznie, ale są moje, płynące prosto z serducha. 
Prowadzenie bloga pozwoliło mi trochę uporządkować swoje myśli, które czasami biegną tak szybko, że za nimi nie nadążam :)
    Dzięki temu, że piszę, a Wy to czytacie udało mi się zorganizować wieloosobową wycieczkę do Węgrowa, po której powstały dwa posty: pierwszy i drugi.
Do plusów należy również zaliczyć fakt, że odszukało mnie kilka osób z dalszej rodziny i rozpowszechnia moje odkrycia. Również ogromną zaletą jest fakt iż mieszkańcy Ruchny i Węgrowa dowiedzieli się , że matka Marii Curie Skłodowskiej urodziła się w Ruchnie. Otrzymałam również propozycję opowiedzenia dzieciom w przedszkolu o tym fakcie. Być może wiosną uda się taki pomysł zrealizować.
    A ja zaczęłam wnikliwiej interesować się historią miejscowości, z których pochodzą moi przodkowie, śledzić dokumenty, nie tylko te metrykalne, czytać książki w lokalnych bibliotekach.
Od całkiem obcej osoby otrzymałam piękne zdjęcia rodziny Łubieńskich, którzy byli właścicielami Ruchny.
    Jakie plany na kolejny rok? Odszukanie kolejnych dokumentów, które pozwolą mi poskładać trochę więcej puzzli w jedną układankę. Może wreszcie uda mi się wybrać do CAW, a właściwie do WBH. Zapewne pobiegam również po kilku cmentarzach (jestem Wam winna opis pewnej wycieczki, na której odnalazłam grób praprababki jednej z moich koleżanek). Powinnam też napisać o Korczakach z Zająca, ale jeszcze zbyt mało informacji pozbierałam. Czeka mnie też dokładniejsze prześledzenie Deklaracji o Podziwie i Przyjaźni dla Stanów Zjednoczonych. Ech,,,na wszystko jak zwykle mało czasu...

                                                      A na zdjęciu tort urodzinowy

                                                     
                                                             foto Cukiernia Meryk

sobota, 4 listopada 2017

Zaduszki i pieśni dla zmarłych

    Co to są Zaduszki, to nikomu nie trzeba tłumaczyć. Dla porządku napiszę kilka słów. Zaduszki są Wspomnieniem Wszystkich Świętych Zmarłych. W kościele katolickim święto to wypada 2 listopada tuż po dniu Wszystkich Świętych. W Polsce święto to obchodzone jest od czasów pogańskich i oprócz uroczystości religijnych należy tego dnia odwiedzić cmentarz, zapalić lampki, pomodlić się. To tak w skrócie i to bardzo dużym.
    Jednak niewiele osób wie i pamięta o tradycji śpiewania pieśni zmarłym. Dawniej ludzie często umierali w domach. Bardzo starym zwyczajem, do dziś podtrzymywanym jest odwiedzanie zmarłego i czuwanie przy nim. Zasłaniano okna i lustra, zatrzymywano zegary, powstrzymywano się od głośnych rozmów i żartów. Następowała tak zwana "pusta noc", czyli czuwanie, modlitwa i śpiewanie przy zmarłym. Kościół z tym obyczajem walczył już od średniowiecza, jednak przetrwał on do naszych czasów. Pogrzeb następował mniej więcej po trzech, czterech dniach od śmierci. Z ceremonią związanych było wiele obrzędów i zwyczajów, np kolejność osób w kondukcie była dość ściśle określona.
    Ale dzisiaj chciałam Wam opowiedzieć o niezwykłym projekcie zachowania tradycji pieśni wykonywanych podczas czuwania.
W tym roku dzięki jednej z koleżanek Monice, miałam zaszczyt uczestniczyć w "Pieśniach do śmierci". Nazwa wydawać by się mogła nieco makabryczna, ale wcale tak nie jest. Wszak śmierć i następujące później obrzędy i przeżywanie żałoby jest jednym z elementów naszego życia.
    Otóż grupa młodych osób postanowiła ocalić od zapomnienia pieśni śpiewane przy zmarłym. Jeżdżą po wioskach w okolicy Węgrowa, szukają śpiewaków, nagrywają... Łatwo brzmi? Jak się o tym, pisze, to wygląda prosto, ale to wcale nie jest aż takie łatwe. Trzeba odszukać osoby, które tą tradycję pamiętają, znają teksty i melodie, namówić do spotkania, śpiewania....Następnie nagrać i samemu nauczyć się. Ale to nie koniec, żeby tradycja nie zaginęła trzeba ją rozpowszechniać. Dlatego też ci młodzi ludzie organizują różnego rodzaju wspólne śpiewanki, koncerty, prowadzą bloga, niedługo wydadzą swoją płytę. Na swoim blogu udostępniają teksty, również z melodią. Prezentują śpiewaków i ich śpiewniki.
    A ja z ogromną przyjemnością uczestniczyłam w zaduszkowym śpiewaniu, chociaż z moim bólem gardła więcej słuchałam niż śpiewałam...
    Warto zapamiętać i w następnych latach również razem pośpiewać: "Pieśni do śmierci".




   

niedziela, 15 października 2017

Warszawskie Babeczki z Rodzynkami w obiektywie aparatów

Postanowiłam trochę uzupełnić ostatni post dotyczący wycieczki.

Na poniższych zdjęciach widać jak grasujemy po cmentarzach.










Tutaj wiatr targa nasze fryzury na Sowiej Górze, a my podziwiamy widoki i robimy zdjęcia.




Bawiliśmy się świetnie i sądzę, że wycieczkę zapamiętamy na długo, a do zdjęć będziemy wracać w zimowe wieczory.

niedziela, 8 października 2017

Warszawskie Genealożki z Rodzynkami na wycieczce do Węgrowa

    Jakiś czas temu po opublikowaniu mojego postu o Węgrowie oraz drugiej części, moje koleżanki zaczęły żartować, że może zrobimy wspólnie taka wycieczkę i że ja będę ich przewodnikiem. Żarty trwały przez jakiś czas, ale po woli zaczęły przybierać realny kształt. Cóż przyszło mi zmierzyć się z organizacją całodziennej wycieczki w strony dobrze mi znane od dzieciństwa. To przecież tutaj mieszkali moi dziadkowie i mnóstwo rodziny, dlatego podjęłam się tego zadania z ogromna przyjemnością.
    Jesteśmy żeńską grupą genealogów, mieszkających w Warszawie lub niewielkiej okolicy, zatem już od dawna zostałyśmy określone jako "Warszawskie Genealożki". Czasami dołącza do nas jakiś pan, albo dwóch i to są nasze "Rodzynki". Wycieczka liczyła osiem osób, w tym Rodzynków było dwóch.
    Ogólnie wiadomo, że genealogów głównie interesują kościoły i cmentarze, zatem plan wycieczki ułożyłam tak, żeby każdy z nas znalazł coś, co go zainteresuje.
Większość grupy spotkała się na pl Bankowym w Warszawie i wyruszyła w kierunku wschodnim, po drodze zabierając ze sobą jeszcze jedną osobę. A ja dołączyłam do wszystkich dopiero w Grębkowie, skąd rozpoczęło się nasze wspólne zwiedzanie.




Grębków, bo gręby, czyli nierówny, pofałdowany teren. Parafia została erygowana już w 1425 roku. Obecny budynek kościoła został wybudowany w stylu neogotyckim, a fundatorami byli dziedzice z Trzebuczy Eleonora i Stanisław Brogowicz. Tuż obok kościoła znajdziemy stary, zabytkowy cmentarz z ciekawymi nagrobkami. Cmentarz współczesny jest w niewielkim oddaleniu od kościoła, po lewej stronie głównej drogi. Polecam zajrzeć na stronę internetową parafii, a szczególnie tę zakładkę.
    Następnym punktem programu był Liw a w nim kościół, cmentarz i oczywiście zamek z wieżą.



Wokół kościoła pod drzewami znajdują się ciekawe tabliczki z rymowankami ekologicznymi. Niektóre z błędami ortograficznymi :)



Sam kościół jest również pobudowany w stylu neogotyckim i również fundatorem był dziedzic z Trzebuczy Stanisław Brogowicz, ale też właściciel Turny Ignacy Popiel oraz ksiądz Rafał Leszczyński. Na cmentarzu znajdują się ciekawe nagrobki księży i innych osób. Część z nich została pięknie odrestaurowana.
    Następnie udaliśmy się do Muzeum Warowni w Liwie. Sądzę że na długo zostaniemy zapamiętani przez obsługę z racji zamieszania jakie uczyniliśmy zaraz przy wejściu mierząc rozmaite nakrycia głowy. Nie ukrywam, że uciechę mieliśmy ogromną.





Część uczestników zawędrowała na wieżę by z wysoka podziwiać panoramę okolicy.



    Kolejnym etapem był punkt widokowy o wdzięcznej nazwie Sowia Góra. Tym miejscem zachwycili się już filmowcy. Ostatnio ta piękna okolica posłużyła jako plan  filmowy do "Legionów", których premiera ma być w 2018 roku.  Szkoda, że słoneczko nie chciało ładniej podświetlić okolicznych łąk i meandrów Liwca, a także fotografów.






Następnie podjechaliśmy na maleńki wiejski cmentarzyk w Jarnicach z uroczą kaplicą, której historię można przeczytać tutaj. Warto też zapoznać się z dziejami wsi.    Kolejnym punktem programu był Węgrów z jego zabytkami i historią. Zobaczyliśmy cmentarz żydowski, ewangelicki (z ciekawymi nagrobkami z trupimi czaszkami) i katolicki, na którym natrafiliśmy na wiele ciekawych  nagrobków, również  prawosławnych. Udało nam się także wejść do kaplicy cmentarnej. 




    Pobiegaliśmy trochę po rynku i okolicach. Widzieliśmy Dom Gdański, Starą Plebanię, piękne kamieniczki i stare drewniane domy.



 Nawet przez chwile posiedziałyśmy na ławce by dać trochę wytchnienia naszym stopom. 



Weszliśmy do Bazyliki Mniejszej, ale że za chwile był pogrzeb, więc po cichutku wyszliśmy by nie przeszkadzać żałobnikom. 








    Sądzę jednak, że najbardziej wszystkich zaciekawił Klasztor i jego skarby. Poprosiliśmy pana Marka o oprowadzenie i opowieści o historii. Moglibyśmy słuchać i słuchać i oglądać bez końca... 
Nawet jakaś obca pani dołączyła do nas przy zwiedzaniu...



Mieliśmy to szczęście, że mogliśmy obejrzeć niedawno odnalezione szkatuły z sercami fundatorów świątyni.





Ogromne wrażenie zrobiły na nas też podziemia z trumnami i mumiami 





    Wreszcie nadszedł czas posiłku, zatem udaliśmy się na obiad do knajpki nad Liwcem, gdzie w spokoju i ciszy spożyliśmy różne dania popijając czym kto lubi.



    A jak wiadomo po obiedzie wskazany jest spacer, czyli poszliśmy nad zalew podziwiać przyrodę i wędkarzy moczących kije.
    Ostatnim punktem programu była Ruchna i mieszkająca w niej twórczyni ludowa, o której kiedyś już pisałam. Małgosia Pepłowska, bo o niej tu mowa przyjęła nas w swojej pracowni i pokazywała i cierpliwie odpowiadała na wszystkie zadawane pytania, a my jak to zwykle bywa znów narobiliśmy zamieszania. Tym razem prym w wygłupach wiódł Piotrek



Moje kochane Warszawskie Genealożki wraz z Rodzynkami:
Dziękuje Wam za to, że wytrwaliście do końca, pomimo, że tempo musiałam narzucić całkiem niezłe. Dziękuję, że nie daliście mi odczuć, że coś wam się nie podoba, że zawiedliście się, że coś...
Dziękuje Wam również za zdjęcia, które tu wykorzystałam, a autorów było tylu, ilu uczestników.
Mam nadzieję, że bawiliście się nie najgorzej i nikt nie nabawił się przeziębienia pomimo przemoczonych butów i konieczności zakupu skarpetek :)