niedziela, 8 października 2017

Warszawskie Genealożki z Rodzynkami na wycieczce do Węgrowa

    Jakiś czas temu po opublikowaniu mojego postu o Węgrowie oraz drugiej części, moje koleżanki zaczęły żartować, że może zrobimy wspólnie taka wycieczkę i że ja będę ich przewodnikiem. Żarty trwały przez jakiś czas, ale po woli zaczęły przybierać realny kształt. Cóż przyszło mi zmierzyć się z organizacją całodziennej wycieczki w strony dobrze mi znane od dzieciństwa. To przecież tutaj mieszkali moi dziadkowie i mnóstwo rodziny, dlatego podjęłam się tego zadania z ogromna przyjemnością.
    Jesteśmy żeńską grupą genealogów, mieszkających w Warszawie lub niewielkiej okolicy, zatem już od dawna zostałyśmy określone jako "Warszawskie Genealożki". Czasami dołącza do nas jakiś pan, albo dwóch i to są nasze "Rodzynki". Wycieczka liczyła osiem osób, w tym Rodzynków było dwóch.
    Ogólnie wiadomo, że genealogów głównie interesują kościoły i cmentarze, zatem plan wycieczki ułożyłam tak, żeby każdy z nas znalazł coś, co go zainteresuje.
Większość grupy spotkała się na pl Bankowym w Warszawie i wyruszyła w kierunku wschodnim, po drodze zabierając ze sobą jeszcze jedną osobę. A ja dołączyłam do wszystkich dopiero w Grębkowie, skąd rozpoczęło się nasze wspólne zwiedzanie.




Grębków, bo gręby, czyli nierówny, pofałdowany teren. Parafia została erygowana już w 1425 roku. Obecny budynek kościoła został wybudowany w stylu neogotyckim, a fundatorami byli dziedzice z Trzebuczy Eleonora i Stanisław Brogowicz. Tuż obok kościoła znajdziemy stary, zabytkowy cmentarz z ciekawymi nagrobkami. Cmentarz współczesny jest w niewielkim oddaleniu od kościoła, po lewej stronie głównej drogi. Polecam zajrzeć na stronę internetową parafii, a szczególnie tę zakładkę.
    Następnym punktem programu był Liw a w nim kościół, cmentarz i oczywiście zamek z wieżą.



Wokół kościoła pod drzewami znajdują się ciekawe tabliczki z rymowankami ekologicznymi. Niektóre z błędami ortograficznymi :)



Sam kościół jest również pobudowany w stylu neogotyckim i również fundatorem był dziedzic z Trzebuczy Stanisław Brogowicz, ale też właściciel Turny Ignacy Popiel oraz ksiądz Rafał Leszczyński. Na cmentarzu znajdują się ciekawe nagrobki księży i innych osób. Część z nich została pięknie odrestaurowana.
    Następnie udaliśmy się do Muzeum Warowni w Liwie. Sądzę że na długo zostaniemy zapamiętani przez obsługę z racji zamieszania jakie uczyniliśmy zaraz przy wejściu mierząc rozmaite nakrycia głowy. Nie ukrywam, że uciechę mieliśmy ogromną.





Część uczestników zawędrowała na wieżę by z wysoka podziwiać panoramę okolicy.



    Kolejnym etapem był punkt widokowy o wdzięcznej nazwie Sowia Góra. Tym miejscem zachwycili się już filmowcy. Ostatnio ta piękna okolica posłużyła jako plan  filmowy do "Legionów", których premiera ma być w 2018 roku.  Szkoda, że słoneczko nie chciało ładniej podświetlić okolicznych łąk i meandrów Liwca, a także fotografów.






Następnie podjechaliśmy na maleńki wiejski cmentarzyk w Jarnicach z uroczą kaplicą, której historię można przeczytać tutaj. Warto też zapoznać się z dziejami wsi.    Kolejnym punktem programu był Węgrów z jego zabytkami i historią. Zobaczyliśmy cmentarz żydowski, ewangelicki (z ciekawymi nagrobkami z trupimi czaszkami) i katolicki, na którym natrafiliśmy na wiele ciekawych  nagrobków, również  prawosławnych. Udało nam się także wejść do kaplicy cmentarnej. 




    Pobiegaliśmy trochę po rynku i okolicach. Widzieliśmy Dom Gdański, Starą Plebanię, piękne kamieniczki i stare drewniane domy.



 Nawet przez chwile posiedziałyśmy na ławce by dać trochę wytchnienia naszym stopom. 



Weszliśmy do Bazyliki Mniejszej, ale że za chwile był pogrzeb, więc po cichutku wyszliśmy by nie przeszkadzać żałobnikom. 








    Sądzę jednak, że najbardziej wszystkich zaciekawił Klasztor i jego skarby. Poprosiliśmy pana Marka o oprowadzenie i opowieści o historii. Moglibyśmy słuchać i słuchać i oglądać bez końca... 
Nawet jakaś obca pani dołączyła do nas przy zwiedzaniu...



Mieliśmy to szczęście, że mogliśmy obejrzeć niedawno odnalezione szkatuły z sercami fundatorów świątyni.





Ogromne wrażenie zrobiły na nas też podziemia z trumnami i mumiami 





    Wreszcie nadszedł czas posiłku, zatem udaliśmy się na obiad do knajpki nad Liwcem, gdzie w spokoju i ciszy spożyliśmy różne dania popijając czym kto lubi.



    A jak wiadomo po obiedzie wskazany jest spacer, czyli poszliśmy nad zalew podziwiać przyrodę i wędkarzy moczących kije.
    Ostatnim punktem programu była Ruchna i mieszkająca w niej twórczyni ludowa, o której kiedyś już pisałam. Małgosia Pepłowska, bo o niej tu mowa przyjęła nas w swojej pracowni i pokazywała i cierpliwie odpowiadała na wszystkie zadawane pytania, a my jak to zwykle bywa znów narobiliśmy zamieszania. Tym razem prym w wygłupach wiódł Piotrek



Moje kochane Warszawskie Genealożki wraz z Rodzynkami:
Dziękuje Wam za to, że wytrwaliście do końca, pomimo, że tempo musiałam narzucić całkiem niezłe. Dziękuję, że nie daliście mi odczuć, że coś wam się nie podoba, że zawiedliście się, że coś...
Dziękuje Wam również za zdjęcia, które tu wykorzystałam, a autorów było tylu, ilu uczestników.
Mam nadzieję, że bawiliście się nie najgorzej i nikt nie nabawił się przeziębienia pomimo przemoczonych butów i konieczności zakupu skarpetek :) 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz